Od czwartku do soboty odbyła się już trzecia edycja Warszawskiego Festiwalu Piwa, po raz drugi na terenie stadionu Legii (co jest akurat dla mnie sporym plusem, bo druga edycja w tym aspekcie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła w stosunku do pierwszej próby na Domaniewskiej).
Tym razem nie było pogodowo tak dobrze jak w maju (deszcz, zimno, ogólnie pogoda nie zachęcała do przebywania poza budynkiem). Ale nawet pomimo tego frekwencja była wysoka.
Z uwagi na inne obowiązki (festiwal w mieście, w którym się mieszka i pracuje ma swoje plusy oczywiście, ale ma też swoje minusy ;)) każdego dnia spędzałem po kilka godzin na festiwalu, spróbowałem ok 20 piw (znów poza kilkoma chlubnymi wyjątkami nie dało się kupić próbek 100 ml, a picie np. RISów po 300, albo i nawet 200 ml szybko pomogło niektórym zakończyć imprezę).
Pierwszego dnia pojawiłem się pół godziny po rozpoczęciu i nie było wielkich tłumów, ani do bramek wejściowych, ani do nalewaków. Tego dnia całkiem pozytywne wrażenie wywarły na mnie smakowe kwasy z Szałpiw (to jeden z nielicznych browarów, który sprzedawał swoje piwa w próbkach 100 ml), ale mistrzostwem w tym dniu (i podsumowując na całym festiwalu) był RIS z Artezana leżakowany w beczce po Bourbonie. Klasa dosłownie światowa!
Drugiego dnia pojawiłem się około godziny 17:00 (impreza tego dnia rozpoczynała się o godz. 11:00) i dosłownie z minuty na minutę festiwal zapełniał się od ciągłego napływu kolejnych fal spragnionych piwnych uniesień. Tego dnia najlepszym piwem okazał się Kingpin Turbo Geezer leżakowany również w beczce po Bourbonie (było to moje drugie podejście, ale w czasie degustacji urodzinowej browaru moje zdolności oceny były już na dosyć niskim poziomie ;)). Jego największym problemem był… RIS z Artezana – po prostu. Wszystko co próbowałem od momentu wypicia tego RISa musiało się z nim równać na festiwalu. I nic mu nie dorównało.
W sobotę, tj. ostatniego dnia pojawiłem się około godziny 20:00 i było już powoli widać, że impreza zaczynała się kończyć (zdecydowanie mniej ludzi niż w piątek o podobnej porze). Tutaj nic mnie nie zachwyciło aż tak jak przez pierwsze dwa dni, było kilka dobrych piw, m. in. Miss Eva, czyli Imperial Brown Ale leżakowany w beczce po niemieckiej whisky, RIS z Birbanta również leżakowany w beczce po whisky (piłem jeszcze wersję leżakowaną w beczce po Bourbonie, ale była słabsza).
Z innych ciekawych mogłoby się wydawać piw były to Imperial Gose z Brokreacji (trochę mało Gose, zbyt przechmielone), tropikalna odmiana Foreign Extra Stoutu z Pinty, Katastorfa z Piwnego Podziemia (użyty słód wędzony torfem), czy też wędzone żytnie AIPA z Nepomucena. Z piw, które zdecydowanie chciałem spróbować, a się nie udało to leżakowany w beczce po czerwonym winie Barley Wine z Pracowni Piwa (rozszedł się w trochę ponad 20 minut).
Ogólnie większych kolejek do piw w przypadku większości browarów nie było. Chyba tylko przy Artezanie i Pracowni Piwa była niemal permanentna kolejka. W innych miejscach (Kingpin, Widawa, Birbant) pojawiała się tylko gdy podpinano jakąś nowość. U reszty był raczej light, a już największy przy kilku reprezentantach browarów na 3p (ewidentnie gorsza miejscówka niż piętro 2).
Jeśli mam opisać cały festiwal jednym motywem przewodnim było to zdecydowanie leżakowanie piw w beczkach po mocniejszych alkoholach (prym wiodły tutaj Bourbon i whisky – swoją drogą Krzysztof Kula z Birbanta pytany przez kogoś na stoisku o rodzaj whisky, z którego pochodziła beczka odpowiedział, że nie ma pojęcia, po prostu po whisky – lekka wtopa jak dla mnie). Szał na mocno chmielone piwa (APA/AIPA/itd.) lekko opadł, ciężko jest już w tej materii uwarzyć coś co wgniecie ludzi w fotel. Kwasy i piwa wędzone to nisza, która raczej nie wyskoczy powyżej jakiegoś poziomu (podobnie jest w branży spożywczej), ale leżakowane w beczkach RISy, portery i inne ciemne style (Barley Wine, FES, Brown Ale, itd.) to imho przyszłość najbardziej kreatywnych polskich browarów.
Odnośnie wykładów to na płatnych nie byłem (nie widzę w tym większego sensu, całą tą wiedzę idzie znaleźć w internecie), a bezpłatne raczej od czasu do czasu jednym uchem słuchałem, więc ciężko wyrokować mi jaki był ich poziom. Festiwal piwny to dla mnie głównie degustacje i spotkanie znajomych.
Odnośnie wykładów to na płatnych nie byłem (nie widzę w tym większego sensu, całą tą wiedzę idzie znaleźć w internecie), a bezpłatne raczej od czasu do czasu jednym uchem słuchałem, więc ciężko wyrokować mi jaki był ich poziom. Festiwal piwny to dla mnie głównie degustacje i spotkanie znajomych.
Podsumowując, zdecydowanie udany festiwal – co więcej ilość dobrych piw jest już tak duża, że po prostu fizycznie niemożliwym jest spróbowanie wszystkiego na co ma się ochotę. Czekam na kolejną edycję, a tymczasem za miesiąc kolejny festiwal z cyklu „musisz tam być”, czyli Poznańskie Targi Piwne.
popieram - samiec alfa BA byl najlepszym piwem jakie probowalem przez te 3 dni
OdpowiedzUsuńpowodzenia w warzeniu piw (które leżakują w beczkach), które rozchodzą się na festiwalu w 20minut... trzeba być szczęśliwcem żeby móc spróbować ;)
OdpowiedzUsuńKwestia ilości. Np. Preparat z Artezana BA był dostępny przez większość festiwalu. Pracownia Piwa miała jeden keg swojego piwa - ot cały problem ;)
Usuń